Polak antysemita to absolutna bzdura
Nasz Dziennik, 2008-03-21
Z Mateuszem Szpytmą, historykiem z IPN, specjalistą od historii wsi i ruchu ludowego, inicjatorem budowy w Markowej pomnika poświęconego rodzinie Ulmów oraz autorem artykułów i książek poświęconych Polakom ratującym Żydów w czasie okupacji niemieckiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Album "Sprawiedliwi i ich świat" Pana autorstwa ukazuje historię Markowej i heroizm Polaków, którzy w czasie okupacji ratowali Żydów, narażając własne życie. Skąd wziął się pomysł i jaki jest cel tej publikacji?
- Pierwotnie planowałem opublikować artykuł naukowy o historii rodziny Ulmów, który miał być zaprezentowany podczas konferencji zorganizowanej przez krakowski IPN w Kielcach. Podczas prowadzonych badań okazało się, że informacji na temat Ulmów, a także innych rodzin, które ukrywały Żydów, jest więcej, niż przypuszczałem, niezwykle bogaty jest również materiał ikonograficzny poświęcony tym ludziom. Chodzi mianowicie o mniej więcej tysiąc zdjęć wykonanych przez Józefa Ulmę w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej. Był to wystarczający materiał na album, który ukazywałby wieś Markową oraz rodziny, które ratowały przed zagładą aż 17 Żydów, a zwłaszcza wstrząsającą historię rodziny Józefa i jego będącej w stanie błogosławionym żony Wiktorii oraz ich sześciorga dzieci: Stasi, Basi, Władzia, Franusia, Antosia, Marysi, którzy za pomoc dwóm rodzinom żydowskim Szallom i Goldmanom złożyli najwyższą ofiarę. Wśród zdjęć są także autoportrety samego Józefa Ulmy.
Zbliża się 64. rocznica męczeńskiej śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci (24 marca). Kim byli i dlaczego zdecydowali się na taki akt miłości bliźniego?
- Ulmowie to rodzina od pokoleń związana z Markową. Byli to ludzie bardzo ubodzy, mieli niewiele ponad hektar ziemi. Józef był ogrodnikiem i propagatorem nowoczesnych jak na owe czasy metod upraw. Jego pasją było też fotografowanie, sam wykonał nawet jeden z aparatów. Tym, ale także fabrycznym sprzętem uwieczniał swoich najbliższych oraz życie wsi. Posiadał też własną maszynę introligatorską, eksperymentował z energią elektryczną i - co ciekawe - miał w swoim obejściu małą elektrownię wiatrową, dzięki której ładował akumulatory. Był także pierwszą osobą we wsi, która używała elektryczności. Niezwykle aktywny działacz społeczny - pracował m.in. jako bibliotekarz w Związku Młodzieży Wiejskiej, udzielał się w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży, prenumerował wiele czasopism. Do dzisiaj w wielu domach w Markowej, także w tym miejscu, gdzie żył - na parceli, gdzie obecnie mieszka jego bratanica, zachowała się całkiem spora biblioteka należąca do Józefa. Jego żoną była najmłodsza córka Jana i Franciszki Niemczaków - Wiktoria. Było to bardzo religijne, doskonale rozumiejące się i darzące miłością małżeństwo, a owocem tej miłości było sześcioro dzieci. Wiosną 1944 roku miało się urodzić kolejne. Józef z Wiktorią regularnie uczestniczyli w nabożeństwach kościelnych. Z relacji świadków wynika też, że Józef z rodziną wspólnie klękali do modlitwy wieczornej.
Dlaczego zdecydowali się na ukrywanie Żydów? Przecież groziła za to śmierć...
- Byli to ludzie bardzo otwarci i wrażliwi na los drugiego człowieka. Z zachowanych przekazów wynika, że już przed wojną żyli w bardzo dobrych stosunkach z Żydami. Była to rodzina z jednej strony bardzo tradycyjna, żyjąca chrześcijańskimi wartościami, a z drugiej strony nowoczesna, otwarta na świat i na potrzeby innych bez żadnych uprzedzeń. Znajomość z Szallami i Goldmanami jeszcze sprzed wojny potwierdza brat Józefa, Władysław. Dlatego, kiedy ludzie ci poprosili o pomoc, Ulma im nie odmówił, mimo iż ryzykował życie nie tylko swoje, ale przede wszystkim swoich dzieci.
Kto i dlaczego zadenuncjował Ulmów i przyczynił się do zgładzenia tylu niewinnych Polaków?
- Z dokumentów podziemia Ludowej Straży Bezpieczeństwa - formacji związanej ze Stronnictwem Ludowym "Roch", która miała bardzo mocne struktury na terenie Obwodu Przeworskiego, wynika, że podziemie nie bez podstaw podejrzewało o tę denuncjację Włodzimierza Lesia, z pochodzenia Ukraińca, którego dziadkowie przybyli ze Wschodniej Galicji do Białej Rzeszowskiej i tu zamieszkali. On sam zaś ożenił się i zamieszkał na przedmieściach Łańcuta. W czasie okupacji był posterunkowym granatowej policji właśnie w Łańcucie i posiadał już uprzednio kontakty z jedną z ukrywanych przez Ulmów rodzin - Szallów, którym sam wcześniej pomagał. Kiedy jednak zorientował się, że grozi za to kara śmierci, wyrzucił ich na pastwę losu. Żydzi udali się do Markowej, do Ulmy, ale ciągle nachodzili Lesia, domagając się zwrotu dobytku, który dali mu na przechowanie. Hipoteza, ale oparta na bardzo mocnych podstawach głosi, że kiedy Szallowie w zamian za swój majątek dokonali "kradzieży" jego dóbr, Leś zdenerwował się i doniósł swoim kolegom z żandarmerii niemieckiej, którzy 24 marca 1944 roku dokonali zbrodni łącznie na 17 osobach. W tej karnej ekspedycji brał również udział Włodzimierz Leś.
Czy znany jest los inspiratorów tej zbrodni?
- Wkrótce po tym, jak Sowieci wkroczyli na te tereny, podziemie niepodległościowe wykonało wyrok śmierci na Włodzimierzu Lesiu, który był podejrzewany o dokonanie nie tylko tej zbrodni, ale miał także na sumieniu inne czyny, w tym wysługiwanie się niemieckiemu okupantowi. W 1958 roku w Czechosłowacji został odnaleziony zgermanizowany Czech Joseph Kokott, który był żandarmem niemieckiej policji w Łańcucie i osobiście rozstrzelał trójkę bądź czwórkę Ulmów. Kokott, który miał na sumieniu nie tylko rodziny Ulmów, Szallów i Goldmanów, ale także szereg Polaków i polskich Żydów z Łańcuta i okolic na mocy ekstradycji trafił do Polski i wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie z 1958 roku został skazany na karę śmierci zamienioną później na 25 lat więzienia. Kokott zmarł na krótko przed końcem odbywania kary. Z kolei dowódca ekspedycji karnej por. Eilert Dieken uniknął doczesnej kary i zmarł w latach 60. w Niemczech, kiedy akurat rozpoczęto zbieranie materiałów obciążających go z okresu II wojny światowej. Los innych sprawców mordu w Markowej: Michaela Dziewulskiego i Ericha Wilde, a także funkcjonariuszy policji granatowej z Łańcuta za wyjątkiem wspomnianego już Włodzimierza Lesia, jest nieznany.
Bohaterska postawa rodziny Ulmów nie była jednak odosobniona w Markowej. Rodzin, dzięki którym Żydzi mogli przetrwać koszmar wojny, było więcej...
- To prawda. Obok Ulmów w Markowej było jeszcze pięć innych rodzin, które ukrywały Żydów. Łącznie w ich domach oprócz ośmiu u rodziny Ulmów ukrywało się 17 Żydów. Bohaterstwem wykazały się dwie rodziny Barów, rodzina Przybylaków, Szylarów i Cwynarów, które mimo tragedii Ulmów i strachu, jaki padł na wieś, po tym, co się wydarzyło, nadal ukrywały Żydów. Dzięki temu ludzie ci przeżyli okupację niemiecką.
Czy znane są ich losy?
- Większość z nich wyemigrowała za granicę. Z dwoma rodzinami udało mi się nawet nawiązać kontakt. Rodzina Riesenbachów wkrótce po wojnie wyemigrowała najpierw do Austrii, a następnie do Kanady, gdzie jeszcze jeden z nich żyje. Żyją także ich dzieci. Drugi przedstawiciel Żydów ukrywanych w Markowej, z jakim nawiązałem kontakt, to Abraham Segal, który jako jedyny z rodziny ocalał z holokaustu i żyje w Hajfie, dokąd wyemigrował w 1946 roku. Utrzymuje on stały kontakt z mieszkańcami Markowej i często przyjeżdża tam na uroczystości. Do USA wyemigrowała także rodzina Weltzów, do Szczecina wyjechał Jakub Einhorn, a jego krewni mieszkają za oceanem. W Żydowskim Instytucie Historycznym zachowała się natomiast relacja wdowy po Jakubie Einhornie, która zaświadcza o tym, że rodzina Przybylaków w czasie wojny ukrywała jej męża. Ostatnią była rodzina Lorbenfeldów, którzy po wojnie wyjechali do USA, ale dalsze ich losy pozostają nieznane.
Nie tylko Markowa znalazła się na mapie miejscowości, w których ukrywano Żydów. Jaka była skala tego zjawiska na Rzeszowszczyźnie?
- Szczegółowe badania na ten temat prowadzi rzeszowski Oddział IPN, a konkretnie dr Elżbieta Rączy, której książka poświęcona tej tematyce ukaże się już niebawem. Wiemy, że z rąk Niemców zginęło za pomoc Żydom ok. 200 (w całej Małopolsce - Rzeszowskie i Krakowskie razem co najmniej 330) Polaków. Trudno natomiast powiedzieć, ilu Żydów zostało uratowanych, na pewno możemy mówić o tysiącach.
Ilu Żydów zostało uratowanych w okupowanej Polsce?
- Z szacunkowych danych, które stale IPN weryfikuje, wynika, że dzięki Polakom II wojnę światową przeżyło od 40 do 100 tysięcy Żydów. Myślę, że dzięki prowadzonemu przez IPN, Instytut Studiów Strategicznych, Naczelną Dyrekcję Archiwów Państwowych programom Index i Polacy Ratujący Żydów w ciągu kilku najbliższych lat dane te zostaną ostatecznie zweryfikowane. Wiemy natomiast, że za pomoc Żydom zginęło z rąk Niemców około dwóch tysięcy Polaków.
Żydów ukrywali nie tylko świeccy. Jaki był udział duchowieństwa w ratowaniu ludności żydowskiej?
- W skali Polski udział Kościoła katolickiego, także hierarchicznego, w ratowaniu Żydów był olbrzymi. Wiele w tym względzie uczyniły zakony, szczególnie żeńskie, m.in. na Rzeszowszczyźnie - chociażby Siostry Niepokalanki w Jarosławiu czy Służebniczki NMP w Starej Wsi, które ukrywały obywateli polskich narodowości żydowskiej. Jedna z form pomocy polegała także na fałszowaniu dokumentów metrykalnych, gdzie księża często zaświadczali, że dana osoba jest katolikiem. Wiele takich metryk wydała m.in. parafia uniwersytecka pw. św. Anny w Krakowie. To pomagało przeżyć Żydom okupację, niekoniecznie w ukryciu.
Czym faktycznie było ukrywanie Żydów w Polsce pod okupacją niemiecką?
- Trzeba pamiętać, że ukrywanie Żydów w Polsce pod okupacją niemiecką było wielkim ryzykiem. W przypadku ujawnienia takiego faktu Niemcy stosowali odpowiedzialność zbiorową. Stąd świadectwa siły charakteru, męstwa i odwagi ludzi świeckich, ale także duchownych jeszcze dziś porażają autentyzmem. Należy też pamiętać, że Polska oprócz Związku Sowieckiego była jedynym terenem okupowanym, gdzie nie tylko za ukrywanie, ale także za pomoc doraźną Żydowi groziła kara śmierci i wyroki takie w ogromnej większości były rygorystycznie wykonywane. Po raz pierwszy takie rozporządzenie w październiku 1941 roku wydał generalny gubernator Hans Frank.
A jak to wyglądało w innych krajach okupowanych?
- Tam również był zakaz pomocy Żydom, ale przypadki tego typu były mniej rygorystycznie karane. Tak było m.in. w okupowanej Francji, Belgii czy Holandii, gdzie za pomoc Żydowi można było otrzymać np. grzywnę, a jeżeli ta pomoc dotyczyła większej liczby Żydów lub była udzielana po raz kolejny, to w wyjątkowych przypadkach kończyło się to zsyłką do obozu koncentracyjnego. Nie było natomiast tak, by za pomoc Żydom groziła bezpośrednio kara śmierci.
Skąd takie rozbieżności w traktowaniu za pomoc Żydom?
- Zasadniczo okupacja w zachodniej Europie, a w Polsce czy w Związku Sowieckim znacznie się różniła, i to nie tylko w tym aspekcie. Nie umniejszając tego, że np. Francja była okupowana, to jednak w porównaniu z Polską, gdzie miały miejsce np. liczne pacyfikacje, była to zupełnie inna, bardziej łagodna rzeczywistość. Rozstrzeliwania czy wywożenie Francuzów do obozów należało do rzadkości, podczas gdy w Polsce czy ZSRS była to tragiczna codzienność.
Heroizm Polaków ratujących Żydów był rzeczą wyjątkową. Odwracając role, czy w podobnej sytuacji Polacy mogliby liczyć na pomoc ze strony Żydów?
- Trudno powiedzieć, jak zachowaliby się Żydzi w podobnej sytuacji. Myślę, że jest to kwestia indywidualnego podejścia każdego człowieka do konkretnej sytuacji, stąd trudno z góry deklarować jakiekolwiek postawy. Podejrzewam jednak, że mogłoby być podobnie, że również po stronie żydowskiej znaleźliby się ludzie sprawiedliwi, którzy nie zawahaliby się podjąć ryzyka i ratować zagrożone życie. Taką przynajmniej mam nadzieję. Pomoc drugiemu człowiekowi jest wpisana w naturę człowieka, który jest istotą społeczną, i to niezależnie od narodowości czy wyznawanej religii. Tym większe bohaterstwo tych Polaków, którzy nie zawahali się ryzykować własnego życia, niosąc pomoc Żydom.
Nie wszyscy jednak tak uważają. Tomasz Gross w swojej książce "Strach" pisze, że to, co się działo po wojnie w Polsce, było przedłużeniem holokaustu, że Kościół i Naród Polski był antysemicki. Patrząc na przykłady heroizmu Polaków, którzy ratowali Żydów, oskarżanie Polaków o antysemityzm wygląda na niedorzeczność i wyraźny akt złej woli. Jak to rozumieć?
- Być może wynika to z negatywnych doświadczeń autora i jego rodziny. Osobiście nie odważyłbym się powiedzieć o polskim Kościele, że był czy jest antysemicki. Nie znam też przypadku, by jakikolwiek kapłan nawoływał do tego, by nie pomagać Żydom, a tym bardziej żeby ich prześladować. Dlatego straszenie Kościołem uważam za zwykłą niedorzeczność. W odniesieniu do świeckich, owszem, zdarzały się sytuacje, w których Polacy nie udzielali pomocy Żydom, a nawet ich wydawali, ale były to przypadki skrajne, które w żaden sposób nie mogą rzutować ani podważać faktu, że dzięki heroizmowi Polaków wielu Żydów przetrwało okupację. Trzeba też bardzo wyraźnie i zdecydowanie powiedzieć, że szmalcownictwo w okresie wojny (choć nie były to przypadki częste) było bardzo surowo - nawet śmiercią - karane przez Polskie Państwo Podziemne. Również polskie władze na emigracji pomagały Żydom - nie tylko poprzez przekazywanie pieniędzy Radzie Pomocy Żydom, ale wydawały także oświadczenia mówiące o tym, co się dzieje z obywatelami polskimi pochodzenia żydowskiego w czasie okupacji niemieckiej, w co świat nie chciał wówczas wierzyć. To właśnie my, Polacy, nasz rząd wskazywaliśmy wyraźnie na ten problem. Dlatego oskarżanie nas o czynny antysemityzm jest nieporozumieniem i absolutną bzdurą. O naszej postawie najlepiej świadczą heroiczne czyny Sług Bożych Ulmów i wielu innych, często bezimiennych bohaterów, którzy ratowali Żydów przed zagładą.
Na koniec powróćmy może do Pana publikacji, która otwiera nową serię IPN. Co to za seria i czemu ma służyć?
- Nowa seria IPN w formie naukowej ma pokazywać zapomniane przez lata, czasem bardzo wstrząsające przypadki związane z ukrywaniem Żydów z poszczególnych regionów Polski, i to nie tylko w postaci pomocy indywidualnej, ale także pomocy zorganizowanej. Dotyczy to również wspomnianej już Rady Pomocy Żydom w ramach Polskiego Państwa Podziemnego czy rządu na uchodźstwie. Książka "Sprawiedliwi i ich świat" jest zwiastunem tej serii. Wkrótce będzie kolejna publikacja dr Elżbiety Rączy o Polakach pomagających Żydom na Rzeszowszczyźnie. Kolejna to wybór relacji z Komitetu dla Upamiętniania Polaków Ratujących Żydów założonego przez prof. Tomasza Strzembosza, który to komitet przygotowuje tę publikację wraz z IPN. Będą też inne pozycje pokazujące konkretne przykłady oraz dokumentację dotychczasowej wiedzy poświęcone tej problematyce. Również od czasu zakończenia prac nad moją książką ciągle pojawiają się nowe informacje na temat relacji polsko-żydowskich w Markowej, które są obecnie potwierdzane i będą w przyszłości omawiane.
Dziękuję za rozmowę
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment